Dzień I: ( Biała Podlaska ? Lublin); 19 lipca
Rano trzeba wstać, czyli poranna msza św. w kościele św. Michała Archanioła w Białej Podlaskiej, poświęcenie rowerów i czas zacząć przygodę. O godzinie 8.00 pełna mobilizacja i po przejechaniu 140 kilometrów na godzinę 18.00 dojechaliśmy do Lublina. Noc spędziliśmy u znajomych.
Dzień II: ( Lublin ? Rzeszów); 20 lipca
Początek o 7.00, eucharystia i dalsza część trasy. Nie było łatwo, zaczęły się pierwsze podjazdy, ale także te przyjemniejsze zjazdy. W Kraśniku koleżanka dostarczyła nam energii w postaci pożywienia i napojów, a w Janowie Lubelskim zostaliśmy uraczeni małym poczęstunkiem u obcych ludzi, którzy tydzień przed nami mieli przyjemność być w Medziugorie. Do Rzeszowa dotarliśmy późnym wieczorem, ale zarówna ja, jak i Maciek pobiliśmy swoje rekordy życiowe - 175 km. Noc spędziliśmy u kuzyna Maćka.
Dzień III: ( Rzeszów ? Tylawa); 21 lipca
Kolejne 100 kilometrów za nami. Temperatura powietrza wynosiła 35°C, a nawierzchnia 55°C, więc jednym słowem skawr. Nie było lekko, do tego trasa była zróżnicowana pod względem ukształtowania. Pokonywaliśmy podjazdy od 6% do 14% nachylenia, żeby następnie zjechać, nierzadko rozwijając prędkość do ok. 50-60km/h, adrenaliny nie brakowało. Na granicę Słowacką do małej wioski Tylawa dotarliśmy na 18.00. Tam skorzystaliśmy z uprzejmości wikariusza, który zaoferował nam kolację i nocleg w domu pielgrzyma.
Dzień IV: ( Tylawa ? Koszyce); 22 lipca
Deszcz pokrzyżował nasze ambitnie plany - chcieliśmy przejechać całą Słowację. Jednak jak wiadomo z cukru nie jesteśmy, pomimo ciągłych opadów, pokonywaliśmy kolejne kilometry. Na trasie spotkaliśmy grupę Cyganów, która wyjątkowo żywo, dla nas trochę nawet niepokojąco, zainteresowała się naszą wyprawą. Zadawali pytania: ?Gdzie jedziemy? Jak długo?; Ile kilometrów?; Po co?; Czy dostajemy pieniądze za wyprawę??. Przemoczeni zaczęliśmy szukać noclegu w Koszycach. Zakwaterowanie znaleźliśmy w domu studenckim. Tego dnia pokonaliśmy dystans125 km.
Dzień V ( Koszyce ? Mezökövesd); 23 lipca
Piąty dzień przyniósł nam małą niespodziankę. Przed jazdą zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak z rowerami. Mieliśmy odkręcone śrubki od bagażnika i poluzowane mocowania od koła. Po szybkiej naprawie, wyruszyliśmy w trasę. Przekroczyliśmy granicę słowacko-węgierską. Trasa, którą się przemieszczaliśmy prowadziła do Budapesztu. Przez większość drogi pojawiały się znaki z zakazem poruszania się rowerami, jednak nie było dla nas innej alternatywy. Na szczęście policja też nie widziała w tym problemu, po drodze minęliśmy kilka radiowozów. Wniosek był jeden: turyści z Polski mają duże przywileje. Po przejechaniu tego dnia 135 km zatrzymaliśmy się na polu namiotowym. Rozbiliśmy namiot i spotkaliśmy na kempingu Polaków. Zaprosili nas na grilla i nakarmili pielgrzymów.
Dzień VI (Mezökövesd ? Budapeszt); 24 lipca
Powoli zaczynamy odczuwać zmęczenie, bo nogi, i nie tylko one, zaczynają boleć, pojawiają się pierwsze skurcze, odparzenia. Jednak udało nam się dotrzeć do Budapesztu, pokonaliśmy odcinek 135 km. Noc spędziliśmy w zarezerwowanym wcześniej hostelu.
Dzień VII ( Budapeszt); 25 lipca
Zmęczenie coraz bardziej doskwierało. Potrzebowaliśmy jednego dnia regeneracji i jednocześnie chcieliśmy zwiedzić Budapeszt. Ostatecznie wolny czas spędziliśmy na Wyspie Małgorzaty. Korzystając z okazji, zwiedziliśmy dużą część miasta: Parlament, Zamek Królewski, podziwialiśmy Wzgórze Gellerta, Most Łańcuchowy, Ulica Vaci.
Dzień VIII ( Budapeszt ? Balatonfenyves); 26 lipca
Po jednym dniu przerwy poczuliśmy wielki przypływ energii, aby kontynuować wyprawę. Pokonaliśmy 150 km i ciągle mieliśmy wrażenie, że nasze rowery pedałują bez naszej pomocy. Na noc zatrzymaliśmy się w jednym z małych miasteczek nad jeziorem Balaton. Namiot rozbiliśmy na kempingu. Po kolacji przyrządzonej na butli gazowej, którą mieliśmy ze sobą, oddaliśmy się zasłużonemu odpoczynkowi.
Dzień IX ( Balatonfenyves ? Varaždin ); 27 lipca
Dziewiąty dzień pielgrzymowania był dla Nas wyjątkowo ?mokry?, bo kilkukrotnie następowało oberwanie chmury - widoczność była ograniczona i uniemożliwiała jazdę. Wiatr też nie ułatwiał. Przemoczeni, ale szczęśliwi przekroczyliśmy granicę węgiersko-chorwacką i rozpoczęliśmy jazdę po drogach Chorwacji. Udało się pokonać odcinek o długości 150 km, ale końcówka była już męcząca. Dotarliśmy nad rzekę przepływającą przez Varazdin i planowaliśmy noc pod namiotem na ?dziko?. Plan jednak się zmienił. Jak się dowiedzieliśmy od spacerujących tam kobiet, w pobliżu mieszkają Cygani, którzy nie lubią obcokrajowców. Ostatecznie wynajęliśmy pokój w domu studenckim.
Dzień X ( Varazdin - ?); 28 lipca
Cel był coraz bliżej. Niestety 10 dzień pielgrzymowania nie był dla nas sprzyjający. Z każdym kilometrem było coraz gorzej. Paskudna pogoda, zepsuty licznik rowerowy Maćka, zerwany łańcuch w moim rowerze. Na szczęście stało się to dosłownie 300 metrów od sklepu rowerowego. Ciągłe opady deszczu nie ułatwiały sprawy, mieliśmy duże opóźnienie, dopiero o 12 wyjechaliśmy z miasta. Chcieliśmy dotrzeć do Zagrzebia (dystans ok.70 km). Jednak czterdzieści kilometrów przed tą miejscowością przytrafiła się nam kraksa. W miasteczku Novi Marof na przejeździe kolejowym zaliczyłem upadek, moje przednie koło wpadło w ?przerwę? między szyną a asfaltem. Przeleciałem przez kierownicę, a Maciek wylądował na moim rowerze. Całe szczęście jedynie troszkę się pościeraliśmy.
Po chwili zorientowaliśmy się, że mój rower nie jest w pełni sprawny. Felga w przednim kole została mocno pogięta, do tego tylna przerzutka zerwała się z ramy i wpadła między szprychy, które zostały wyłamane, a tylne koło całkowicie się zerwało. Rower nie kwalifikował się do dalszej jazdy i było trzeba go prowadzić.
Pokonaliśmy pieszo 2 km docierając do dworca autobusowego i podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Zagrzebia. W trasie zrobiliśmy analizę kosztów ewentualnej naprawy i szukaliśmy argumentów za i przeciw, jeśli chodzi o kontynuację pielgrzymki. Po godzinnej podróży autokarem dotarliśmy do stolicy Chorwacji. Rower był w totalnej rozsypce. Nie było sensu go naprawiać, ponieważ mój budżet tego nie przewidział. W ciąg 5 minut zdecydowaliśmy, że jedziemy do Splitu. Z tego miejsca mieliśmy mieć powrót do Polski 9 sierpnia.
Kierowca zgodził się Nas zabrać i zaledwie po 10 minutach od przyjechania do Zagrzebia byliśmy już w autobusie. Dotarliśmy do Splitu na godzinę 21:00. Zmęczeni, a także w nie najlepszych nastrojach po całym dniu przykrych doświadczeń, szybko znaleźliśmy lokum w którym planowaliśmy zostać do 2 sierpnia, czyli do dnia na który przebukowaliśmy bilety powrotne do Polski. Po dziesięciu dniach zmierzania do celu przyszedł czas na kilka dni odpoczynku, regeneracji i refleksji dotyczących pielgrzymki w pięknym miasteczku portowym w Dalmacji.
U celu - Medziugorie ? 31 lipca
31 lipca postanowiliśmy dopełnić naszą pielgrzymkę i udać się do Medziugorie. Nabyliśmy bilety na autokar, który zawiózł nas do samego celu pielgrzymki, abyśmy mogli złożyć wszelkie intencje, które zabraliśmy ze sobą wyruszając na szlak pielgrzymi. W Medziugorie udaliśmy się na dwa wzniesienia: Górę Krzyża oraz Wzgórze Objawień, a na koniec wstąpiliśmy do kościoła pw. św. Jacka, który znajduję się w centrum wioski. Zaopatrzyliśmy się w symboliczne pamiątki dla bliskich i po cały dniu spędzonym w miasteczku słynącym z Objawień Matki Boskiej wróciliśmy do Splitu. Nasza pielgrzymka zmieniła swój charakter z rowerowej na rowerowo-autokarową, ale mimo wszystko czujemy się spełnieni i w pełni usatysfakcjonowani całą wyprawą.
Każdego dnia pokonywaliśmy założony dystans od 120 do 170 km dziennie, a warunki atmosferyczne sprzyjały Nam przez większą część naszego pielgrzymowania do Medziugorie. Nie obyło się bez przygód i drobnych incydentów. Łącznie pokonaliśmy dystans 1152 kilometrów do momentu naszej kraksy, czyli 2/3 zaplanowanej wędrówki. Zabrakło nam niewiele, ale widocznie tak miało być. Do celu pozostało ok. 500 km ( 4-5dni przewidywanej jazdy). Dystans ten pokonaliśmy autokarem, aby dotrzeć do miejsca Objawień Matki Boskiej z Medziugorie.
Sił, energii, wiary nam nie zabrakło, ale zawiódł ? sprzęt. Liczę, że udało się Nam ? zarazić?, choć skromną grupę ludzi, którzy skuszą się na taką formę spędzania wolnego czasu, czy odpoczynku.
Warto wspomnieć o wszystkich dobrodziejach, których spotkaliśmy na szlaku pielgrzymim, którzy okazywali swoją gościnność ( znajomi z Lublina i Rzeszowa, wikariusz i gospodynie z Tylawy, Polacy wypoczywający na Węgrzech, rodzina z Janowa Lubelskiego, Pan z serwisu rowerowego), a przede wszystkim rodzice bez których pomocy nie dalibyśmy sobie rady. Nie zapominamy o wszystkich bliskich, znajomych i tych, którzy Nas wspierali w codziennej modlitwie i wierzyli w Nas do końca. Za to wszystko chcemy powiedzieć: serdeczne Bóg zapłać!
Tomasz Jonczak/oprac. km, jd
fot. archiwum prywatne
Napisz komentarz
Komentarze