reklama

Jednośladem przez świat? Medziugorie

Opublikowano: 22 sierpień 2014, 09:49 Kategoria Rozmaitości
rowerMedziugorie
Ten artykuł przeczytasz w 4 - 8 min.

Możliwości, by wakacyjny urlop zapadł na długo w pamięci, jest wiele. A najważniejszy jest po prostu pomysł. Tomek Jonczak i Maciek Panasiuk postawili sobie jeden cel ? Medziugorie. Jednak zrezygnowali z tradycyjnych środków transportu. Swoją przygodę postanowili przeżyć na rowerach. Czy się udało? Życie pokazało, że los może pokrzyżować plany, ale cel został osiągnięty.

Usterki rowerowe, odkręcone śrubki, skradziona pompka, a z drugiej strony ogromne serce i wielka gościnność spotykanych po drodze ludzi. Tak w skrócie można opisać kilkunastodniową pielgrzymkę. Historia chłopaków pokazuje, że nawet najlepiej ułożony plan może całkowicie ulec zmianie. Tomek i Maciek byli gotowy na wiele. W założeniu mieli do przejechania 1603 kilometry. Wyruszyli 19 lipca, a na kolejne 13 dni ich najlepszym przyjaciele miał stać się? rower. Sakwy były wypełnione, zabrali to, co najważniejsze, wierzyli, ze są gotowi na wszystko. Jak się okazało, zabrakło im tylko jednego, zapasowego? roweru. W trakcie podróży jednoślad Tomka stoczył nierówną walkę z?

Dzień I: ( Biała Podlaska ? Lublin); 19 lipca

reklama


Rano trzeba wstać, czyli poranna msza św. w kościele św. Michała Archanioła w Białej Podlaskiej, poświęcenie rowerów i czas zacząć przygodę. O godzinie 8.00 pełna mobilizacja i po przejechaniu 140 kilometrów na godzinę 18.00 dojechaliśmy do Lublina. Noc spędziliśmy u znajomych.

Dzień II: ( Lublin ? Rzeszów); 20 lipca

Początek o 7.00, eucharystia i dalsza część trasy. Nie było łatwo, zaczęły się pierwsze podjazdy, ale także te przyjemniejsze zjazdy. W Kraśniku koleżanka dostarczyła nam energii w postaci pożywienia i napojów, a w Janowie Lubelskim zostaliśmy uraczeni małym poczęstunkiem u obcych ludzi, którzy tydzień przed nami mieli przyjemność być w Medziugorie. Do Rzeszowa dotarliśmy późnym wieczorem, ale zarówna ja, jak i Maciek pobiliśmy swoje rekordy życiowe - 175 km. Noc spędziliśmy u kuzyna Maćka.

Dzień III: ( Rzeszów ? Tylawa); 21 lipca

Kolejne 100 kilometrów za nami. Temperatura powietrza wynosiła 35°C, a nawierzchnia 55°C, więc jednym słowem skawr. Nie było lekko, do tego trasa była zróżnicowana pod względem ukształtowania. Pokonywaliśmy podjazdy od 6% do 14% nachylenia, żeby następnie zjechać, nierzadko rozwijając prędkość do ok. 50-60km/h, adrenaliny nie brakowało. Na granicę Słowacką do małej wioski Tylawa dotarliśmy na 18.00. Tam skorzystaliśmy z uprzejmości wikariusza, który zaoferował nam kolację i nocleg w domu pielgrzyma.

Dzień IV: ( Tylawa ? Koszyce); 22 lipca

Deszcz pokrzyżował nasze ambitnie plany - chcieliśmy przejechać całą Słowację. Jednak jak wiadomo z cukru nie jesteśmy, pomimo ciągłych opadów, pokonywaliśmy kolejne kilometry. Na trasie spotkaliśmy grupę Cyganów, która wyjątkowo żywo, dla nas trochę nawet niepokojąco, zainteresowała się naszą wyprawą. Zadawali pytania: ?Gdzie jedziemy? Jak długo?; Ile kilometrów?; Po co?; Czy dostajemy pieniądze za wyprawę??. Przemoczeni zaczęliśmy szukać noclegu w Koszycach. Zakwaterowanie znaleźliśmy w domu studenckim. Tego dnia pokonaliśmy dystans125 km.

Dzień V ( Koszyce ? Mezökövesd); 23 lipca

Piąty dzień przyniósł nam małą niespodziankę. Przed jazdą zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak z rowerami. Mieliśmy odkręcone śrubki od bagażnika i poluzowane mocowania od koła. Po szybkiej naprawie, wyruszyliśmy w trasę. Przekroczyliśmy granicę słowacko-węgierską. Trasa, którą się przemieszczaliśmy prowadziła do Budapesztu. Przez większość drogi pojawiały się znaki z zakazem poruszania się rowerami, jednak nie było dla nas innej alternatywy. Na szczęście policja też nie widziała w tym problemu, po drodze minęliśmy kilka radiowozów. Wniosek był jeden: turyści z Polski mają duże przywileje. Po przejechaniu tego dnia 135 km zatrzymaliśmy się na polu namiotowym. Rozbiliśmy namiot i spotkaliśmy na kempingu Polaków. Zaprosili nas na grilla i nakarmili pielgrzymów.

Dzień VI (Mezökövesd ? Budapeszt); 24 lipca

Powoli zaczynamy odczuwać zmęczenie, bo nogi, i nie tylko one, zaczynają boleć, pojawiają się pierwsze skurcze, odparzenia. Jednak udało nam się dotrzeć do Budapesztu, pokonaliśmy odcinek 135 km. Noc spędziliśmy w zarezerwowanym wcześniej hostelu.

Dzień VII ( Budapeszt); 25 lipca

Zmęczenie coraz bardziej doskwierało. Potrzebowaliśmy jednego dnia regeneracji i jednocześnie chcieliśmy zwiedzić Budapeszt. Ostatecznie wolny czas spędziliśmy na Wyspie Małgorzaty. Korzystając z okazji, zwiedziliśmy dużą część miasta: Parlament, Zamek Królewski, podziwialiśmy Wzgórze Gellerta, Most Łańcuchowy, Ulica Vaci.

Dzień VIII ( Budapeszt ? Balatonfenyves); 26 lipca

Po jednym dniu przerwy poczuliśmy wielki przypływ energii, aby kontynuować wyprawę. Pokonaliśmy 150 km i ciągle mieliśmy wrażenie, że nasze rowery pedałują bez naszej pomocy. Na noc zatrzymaliśmy się w jednym z małych miasteczek nad jeziorem Balaton. Namiot rozbiliśmy na kempingu. Po kolacji przyrządzonej na butli gazowej, którą mieliśmy ze sobą, oddaliśmy się zasłużonemu odpoczynkowi.

Dzień IX ( Balatonfenyves ? Varaždin ); 27 lipca

Dziewiąty dzień pielgrzymowania był dla Nas wyjątkowo ?mokry?, bo kilkukrotnie następowało oberwanie chmury - widoczność była ograniczona i uniemożliwiała jazdę. Wiatr też nie ułatwiał. Przemoczeni, ale szczęśliwi przekroczyliśmy granicę węgiersko-chorwacką i rozpoczęliśmy jazdę po drogach Chorwacji. Udało się pokonać odcinek o długości 150 km, ale końcówka była już męcząca. Dotarliśmy nad rzekę przepływającą przez Varazdin i planowaliśmy noc pod namiotem na ?dziko?. Plan jednak się zmienił. Jak się dowiedzieliśmy od spacerujących tam kobiet, w pobliżu mieszkają Cygani, którzy nie lubią obcokrajowców. Ostatecznie wynajęliśmy pokój w domu studenckim.

Dzień X ( Varazdin - ?); 28 lipca

Cel był coraz bliżej. Niestety 10 dzień pielgrzymowania nie był dla nas sprzyjający. Z każdym kilometrem było coraz gorzej. Paskudna pogoda, zepsuty licznik rowerowy Maćka, zerwany łańcuch w moim rowerze. Na szczęście stało się to dosłownie 300 metrów od sklepu rowerowego. Ciągłe opady deszczu nie ułatwiały sprawy, mieliśmy duże opóźnienie, dopiero o 12 wyjechaliśmy z miasta. Chcieliśmy dotrzeć do Zagrzebia (dystans ok.70 km). Jednak czterdzieści kilometrów przed tą miejscowością przytrafiła się nam kraksa. W miasteczku Novi Marof na przejeździe kolejowym zaliczyłem upadek, moje przednie koło wpadło w ?przerwę? między szyną a asfaltem. Przeleciałem przez kierownicę, a Maciek wylądował na moim rowerze. Całe szczęście jedynie troszkę się pościeraliśmy.

Po chwili zorientowaliśmy się, że mój rower nie jest w pełni sprawny. Felga w przednim kole została mocno pogięta, do tego tylna przerzutka zerwała się z ramy i wpadła między szprychy, które zostały wyłamane, a tylne koło całkowicie się zerwało. Rower nie kwalifikował się do dalszej jazdy i było trzeba go prowadzić.

Pokonaliśmy pieszo 2 km docierając do dworca autobusowego i podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Zagrzebia. W trasie zrobiliśmy analizę kosztów ewentualnej naprawy i szukaliśmy argumentów za i przeciw, jeśli chodzi o kontynuację pielgrzymki. Po godzinnej podróży autokarem dotarliśmy do stolicy Chorwacji. Rower był w totalnej rozsypce. Nie było sensu go naprawiać, ponieważ mój budżet tego nie przewidział. W ciąg 5 minut zdecydowaliśmy, że jedziemy do Splitu. Z tego miejsca mieliśmy mieć powrót do Polski 9 sierpnia.

Kierowca zgodził się Nas zabrać i zaledwie po 10 minutach od przyjechania do Zagrzebia byliśmy już w autobusie. Dotarliśmy do Splitu na godzinę 21:00. Zmęczeni, a także w nie najlepszych nastrojach po całym dniu przykrych doświadczeń, szybko znaleźliśmy lokum w którym planowaliśmy zostać do 2 sierpnia, czyli do dnia na który przebukowaliśmy bilety powrotne do Polski. Po dziesięciu dniach zmierzania do celu przyszedł czas na kilka dni odpoczynku, regeneracji i refleksji dotyczących pielgrzymki w pięknym miasteczku portowym w Dalmacji.

U celu - Medziugorie ? 31 lipca

31 lipca postanowiliśmy dopełnić naszą pielgrzymkę i udać się do Medziugorie. Nabyliśmy bilety na autokar, który zawiózł nas do samego celu pielgrzymki, abyśmy mogli złożyć wszelkie intencje, które zabraliśmy ze sobą wyruszając na szlak pielgrzymi. W Medziugorie udaliśmy się na dwa wzniesienia: Górę Krzyża oraz Wzgórze Objawień, a na koniec wstąpiliśmy do kościoła pw. św. Jacka, który znajduję się w centrum wioski. Zaopatrzyliśmy się w symboliczne pamiątki dla bliskich i po cały dniu spędzonym w miasteczku słynącym z Objawień Matki Boskiej wróciliśmy do Splitu. Nasza pielgrzymka zmieniła swój charakter z rowerowej na rowerowo-autokarową, ale mimo wszystko czujemy się spełnieni i w pełni usatysfakcjonowani całą wyprawą.

Każdego dnia pokonywaliśmy założony dystans od 120 do 170 km dziennie, a warunki atmosferyczne sprzyjały Nam przez większą część naszego pielgrzymowania do Medziugorie. Nie obyło się bez przygód i drobnych incydentów. Łącznie pokonaliśmy dystans 1152 kilometrów do momentu naszej kraksy, czyli 2/3 zaplanowanej wędrówki. Zabrakło nam niewiele, ale widocznie tak miało być. Do celu pozostało ok. 500 km ( 4-5dni przewidywanej jazdy). Dystans ten pokonaliśmy autokarem, aby dotrzeć do miejsca Objawień Matki Boskiej z Medziugorie.

Sił, energii, wiary nam nie zabrakło, ale zawiódł ? sprzęt. Liczę, że udało się Nam ? zarazić?, choć skromną grupę ludzi, którzy skuszą się na taką formę spędzania wolnego czasu, czy odpoczynku.

Warto wspomnieć o wszystkich dobrodziejach, których spotkaliśmy na szlaku pielgrzymim, którzy okazywali swoją gościnność ( znajomi z Lublina i Rzeszowa, wikariusz i gospodynie z Tylawy, Polacy wypoczywający na Węgrzech, rodzina z Janowa Lubelskiego, Pan z serwisu rowerowego), a przede wszystkim rodzice bez których pomocy nie dalibyśmy sobie rady. Nie zapominamy o wszystkich bliskich, znajomych i tych, którzy Nas wspierali w codziennej modlitwie i wierzyli w Nas do końca. Za to wszystko chcemy powiedzieć: serdeczne Bóg zapłać!

Tomasz Jonczak/oprac. km, jd

fot. archiwum prywatne

 

 

 


Dodaj komentarz

Dodaj komentarz
reklama
reklama

TOP

reklama