reklama

Bombardowanie Garwolina ? pamiętamy o wrześniu 1939

Opublikowano: 09 wrzesień 2016, 17:14 Kategoria Aktualności
Ten artykuł przeczytasz w 2 - 4 min.

8 września przypada 77. rocznica bombardowania Garwolina. Co roku tego dnia organizowane są uroczystości upamiętniające wydarzenia z września 1939 roku. Tak było także wczoraj, choć program obchodów był zupełnie inny.

Nie na cmentarzu wojennym, a w centrum Garwolina odbyły się wczoraj uroczystości związane z upamiętnieniem 77. rocznicy bombardowania Garwolina. O godzinie 18:00 w kolegiacie Przemienienia Pańskiego została odprawiona msza święta, w której wzięli udział przedstawiciele władz samorządowych na czele ze starostą garwolińskim Markiem Chciałowskim i burmistrzem Garwolina Tadeuszem Mikulskim, radni Garwolina na czele z przewodniczącym rady Markiem Jonczakiem, przedstawiciele służb mundurowych, instytucji, stowarzyszeń, poczty sztandarowe i kombatanci.

Na początku mszy świętej profesor Zbigniew Gnat-Wieteska przedstawił dzieje miasta z 1939 roku, a także lata II wojny światowej. Pamiętając o czasach minionych, chcąc ocalić od zapomnienia i przekazać wiedzę przyszłym pokoleniom, samorząd miasta sfinansował tablicę upamiętniającą ks. Mariana Juszczyka, rejenta Antoniego Pinakiewicza i woźnego Urzędu Miasta Bolesława Warownego - aresztowanych wraz z chorążym Narcyzem Witczak-Witaczyńskim i rozstrzelanych przez Niemców 17 lipca 1942 roku. Tablica została umieszczona na bocznej ścianie kościoła i wczoraj uroczyście poświęcona i odsłonięta przez świadków bombardowań miasta - Józefa Siarkiewicza oraz Mariana Cabaja.

reklama


Dalsza część obchodów odbyła się na Skwerze Solidarności, gdzie od wczesnych godzin porannych można było oglądać wystawę zdjęć z bombardowania Garwolina przygotowaną przez portal Garwolin.org oraz Centrum Sportu i Kultury w Garwolinie, Powiatowe Centrum Kultury i Promocji, Miasto Garwolin i Powiat Garwoliński.

Wieczorem uczestnicy spotkania uczcili minutą ciszy pamięć mieszkańców Garwolina, którzy zginęli w czasie II wojny światowej, wspólnie odśpiewali rotę, obejrzeli film z archiwum niemieckiego pokazujący Garwolin podczas okupacji oraz wysłuchali odczytanych wspomnień świadków tamtych wydarzeń.

Między innymi 8-letniego wówczas Romana Siarkiewicza:

Wspomnienia Romana Siarkiewicza z bombardowania Garwolina w 1939r.

?Urodziłem się w 1931 to w dniu bombardowania miałem 8 lat. Mieszkaliśmy na Senatorskiej 54. Tego dnia ja z Kazikiem bawiliśmy się u Michalików po sąsiedzku. Widzieliśmy jak niemieckie samoloty nadleciały, pogoda była piękna. Uważaliśmy że to czeskie bo Czechy skapitulowały i Niemcy przejęli sprzęt. Dzieciaki to tak myśleliśmy że czeskie bo się świecą, stalowe. Oni najpierw przeprowadzili zwiad albo jeden albo dwa. Obserwowaliśmy bo dla nas to była atrakcja. Za jakiś czas nadleciały nowe samoloty i zaczęły się grzmoty, nie wiem ile bo już w niebo nie patrzyłem tylko uciekaliśmy. Słychać było warkot, ogromny huk. Bomby słyszałem pierwszy raz w życiu. Do tej pory to miałem wyobrażenie bomby z bombkami na choinkę tylko większe okrągłe. Jak ja do domu uciekałem to już kłęby ciemnego dymu były wszędzie. Nie sposób nawet było patrzeć do góry i szukać samolotów interesować się tym co się działo, wszędzie była pożoga.

Najbliższe bomby spadły na początku ulicy Senatorskiej, przy Kościuszki. Druga u Baranowskich, to jest mniej więcej naprzeciwko obecnego Urzędu Skarbowego w stronę rzeki. Trzecia bomba spadła jak z górki zjedzie się do rzeki, ostatni dom na lewo gdzie mieszkał Kostek Kozłowski. Trudno powiedzieć ile było bomb. Samoloty zrzucały materiały łatwopalne po całym mieście. Głównie to wszystko się spaliło. Od tej drugiej to zginęli: ojciec Krysi Grzegrzółkowej, ojciec Franka Pawliszewskiego matki, matka Mundka Rękawka, gospodyni Krasuckiego i Januszek Kozicki. Pamiętam jak ojciec biegł z Januszkiem na rękach i wołał o lekarza bo jeszcze żył.

Ojciec był strażakiem, czasem go do sztandaru brali więc pewnie był dobrze wyszkolony. Pewnie dlatego tyle rzeczy uratował, dla mnie niewytłumaczalne jest jak sobie poradził. Tak blisko nas te bomby spadły, ogień szybko się rozprzestrzeniał. My byliśmy dziećmi, to niewiele pomogliśmy. Była wyratowana szafa to znaczy bieliźniarka nie ze wszystkim ale palta matki, ojca, garnitury ważniejsze, pościel. To było wrzucone na wóz i ojciec ciągnął (konia straciliśmy wcześniej bo ojciec za dopłatą wymienił z uciekającymi z poznańskiego i ten którego oni zostawili gdzieś uciekł) Nawet świnie które mieliśmy to uratował. Krowy to były na błoniu. Z jednej szafy lustro to nawet jak się ożeniłem to je miałem. Niektóre rzeczy wyrzucali na zagumie, tam było mało zabudowań. Tam wyrzucał różne towary, trochę skór trochę rzeczy a niektóre na wóz. Tam mój starszy brat Józiek pilnował tych rzeczy. Ludzie inni tez wynosili.

Dla ludzi to był szok. Ludzie mieli np. wyobrażenie że murowany budynek to się nie spali od bomb. Do dziadka Piesiewicza ludzie nanieśli mnóstwo rzeczy no ale i tak się spaliło. Zostały ściany murowane i tyle. Budynek miał belki drewniane, więźbę dachową, sufity, podłogi i to się spaliło razem z rzeczami.

Nasz dom był drewniany więc cały się spalił, z większością rzeczy ale to co ojciec załadował na wóz to nam zostało. Ciągnął ten wóz sam i powędrowaliśmy różnymi drogami do Budzenia do babci, matki ojca. Tam mieszkaliśmy za okupacji.?

jd/garwolin.org

 

 


Dodaj komentarz

Dodaj komentarz
reklama